Mała, spokojna wieś, znacznie oddalona od miasta. Ludzie tu żyjący utrzymują się przede wszystkim z uprawy roli – pszenicy oraz żyta – oraz z lokalnych wyrobów rzemieślniczych, tylko przez nich wytwarzanych. Na wieś tą składają się poza polami oraz domostwami 2 małe sklepy zaopatrywane towarami z miasta, mały kościółek oraz szkoła podstawowa. Wieś ta od kilku lat żyje swoją rutyną, rolnicy od rana do wieczora pracują w polu, by wieczorem pomagać swym rodzinom przy rękodziełach i innych pracach domowych. Ten stan rzeczy trwał aż po dziś dzień.
Pewnego chłodnego acz słonecznego kwietniowego dnia do wsi zajechało nietypowe, bo bardzo nowoczesne, auto. Stanęło ono przed domem sołtysa. Z auta wysiadło dwóch mężczyzn w wieku średnim, obaj ubrani w marynarki, kolorowe koszule, jeansy oraz adidasy, postury raczej marnej, zdradzającej niechęć do pracy fizycznej. Jeden z nich był krótkim blondynem, bez zarostu drugi zaś, stylizując się na lata 70, posiadał długą brodę oraz takież długie włosy w kolorze brązowym.
– Cóż sądzisz Michale? Zgodzi się na naszą inicjatywę?
– Mam nadzieję że tak, byłby głupi gdyby się nie zgodził. Przecież to rozsławiłoby tę wieś na całą okolicę, może i cały kraj. Widziałeś gdzieś równie piękne figurki, że o obrazach nie wspomnę?
– Przyznaję, nigdzie podobnych cudów nie widziałem, najlepsi mogliby się od nich wiele nauczyć.
Tak rozmawiając chwilę obaj mężczyźni zmierzali w kierunku drzwi. Podwórko, na którym się znaleźli, było całkiem obszerne, przylegała do niego stodoła, obora, kilka kurników oraz innych budynków gospodarczych. To, co jednak zwróciło uwagę mężczyzn, to sam dom sołtysa, ozdobiony cudnymi lokalnymi rękodziełami, wykonanymi w drewnie bądź na płótnie, przedstawiającymi różne wzory lokalne, jak i obrazujące tutejsze bardziej znaczące wydarzenia z ostatnich lat. Mężczyźni aż oniemieli ze zdumienia. „Jak tacy prości ludzie potrafią tworzyć takie wspaniałości?” – myśleli obaj, wciąż nie odrywając wzroku od drewnianych figur. Po chwili jednak w drzwiach domu stanął sam sołtys. Człowiek nie młody, podchodzący już do lat 65, ubrany w prostą białą koszule, czarne spodnie oraz takową marynarkę, czarne buty wyjściowe, w krawacie, wyprostowany i dobrze zbudowany, na głowie pojawiły się już pierwsze siwe włosy, gładko ogolony. Odezwał się do nich głosem spokojnym i radosnym, chcąc ich jak najlepiej ugościć.
– Proszę Panów do środka, żona przygotowała już poczęstunek.
Dwaj mężczyźni weszli do środka. Pozostali tam przez około godzinę. Po jej upływie drzwi otworzyły się, jednak wcześniej pewni siebie przybysze tym razem mieli wyjątkowo posępne miny. Sam sołtys zaś pozostawał w dobrym nastroju.
– Żegnam Panów, spokojnej drogi życzę – powiedział sołtys.
Dwaj mężczyźni nic nie odpowiedzieli. Ruszyli dość niechętnie w kierunku swojego auta.
– Nie na to liczyłem…
– Co poszło nie tak? Przecież miał się zgodzić. Dlaczego odmówił?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Szczerze, nie mam ochoty jeszcze wracać do miasta. Może pospacerujemy po okolicy? O samochód nie musimy się chyba obawiać?
– Ależ skąd, wychowałem się tutaj, nigdy nie słyszałem, aby ktokolwiek coś tutaj kiedykolwiek kradł.
Dwaj mężczyźni ruszyli wolnym krokiem w głąb wsi. Obaj milczeli. Przez pewien czas nie mogli zebrać się na jakiekolwiek słowa. Obaj rozmyślali o tym, co niedawno zaszło. W końcu jeden z nich odezwał się tymi słowami:
– Ludzkie pojęcie przechodzi. Mogliby tyle zyskać: pieniądze, sławę… a tymczasem wolą siedzieć cicho. Możesz mi to jakoś wytłumaczyć?
– Niestety nie. Sam jestem zdziwiony. Sądziłem, że zgodzą się bez mrugnięcia okiem, a tu taka niespodzianka… Skąd taki upór?
– Nigdy nie lubiłem ludzi na wsiach.
– Ej!
– Ty jesteś inny. W końcu przeniosłeś się do miasta. Poza tym chodzi mi o mentalność, a nie sam fakt pochodzenia ze wsi. Ta zatwardziałość w poglądach, to prostackie podejście do ważnych spraw…
– Zrozum, że dla nich co innego znaczy ważne. Kiedy My spędzamy całe godziny nad studiowaniem jednego obrazu, Oni w tym czasie muszą harować w polu. Kiedy My zastanawiamy się, jak pociągnąć jedną kreskę, Oni myślą co włożyć do garnka i czy zbiory będą wystarczające, aby ich wyżywić.
– Nie rozumiem i nie chcę zrozumieć. Przecież oni mogliby zbić fortunę, gdyby tylko zgodzili się na tę nieszczęsną galerię. To rozwiązałoby ich problem z pieniędzmi. Nie musieliby tyrać w polu. Nie musieliby martwić się o następny dzień.
– Rozumiem Cię i popieram Twoje zdanie, ale…
– Ale co?
– Wiedziałeś, na co się piszemy. Wiedziałeś, że będą odmawiać. Skąd więc ta nagła złość?
– Bo sądziłem, że tylko kilka osób będzie przeciwko. Tymczasem cała ta przeklęta wiocha stoi murem za sołtysem i torpeduje nasze starania. Przecież my chcemy dobrze!
– Jest jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałeś.
– Mianowicie?
– Dlaczego oni są tacy… uparci? Jak sądzisz?
– Nie wiem i mam to gdzieś.
– A no właśnie, dlatego nie widzisz tego, co ja widzę. Oni zwyczajnie się boją.
– Czego niby?
– Że stracą swoją kulturę.
– Gadasz od rzeczy…
– Nie przerywaj. Ci ludzie wytworzyli coś, czego wielu z nas mogłoby im pozazdrościć. Coś pięknego, znanego tylko niektórym, rzekłbym nawet: wybranym. Oni tworzą tutaj swoją sztukę, te figury, obrazy to nic innego, jak kultura w czystej postaci. Ich kultura. Jeżeli ta galeria by powstała, to idąc ich tropem rozumowania, gdyby przybyli tu ludzie nie tylko z innych wsi, ale i z miasta, mogliby tę kulturę utracić. Owszem, wzbogaciliby się na tym niepomiernie, ale jednocześnie strasznie by zbiednieli.
– Co Ty pleciesz?
– Ty tego nigdy nie zrozumiesz. Od dziecka uczono cię, że sztukę można sprzedać, że można, a nawet trzeba na niej zarobić, bo inaczej nie jest to sztuką. W tym właśnie się różnimy. Ja nie tworzę tylko dla pieniędzy…
– Lepiej już wracajmy. Mam dość tego smrodu… i Twojego bełkotu…
*********************************************************
Centrum dużego miasta. Olbrzymie masy ludzkie pędzą w różne strony, jedni do pracy, inni na spotkania, jeszcze inni wracają do swoich mieszkań. Nikt z nich nie zwraca uwagi na słoneczne i ciepłe majowe popołudnie.
– Taxi! – krzyczy któryś z przechodniów.
– Spotkanie odbędzie się za równo godzinę, przekaż informacje Panu Prędzyńskiemu – mówi ktoś rozmawiając przez telefon.
– Co słychać?
– Daj spokój, była wydzwania do mnie co chwila, żebym oddał jej te płyty.
– Współczuję, ja ze swoją … – rozmowa przechodzących na drugą stronę jezdni kolejnych.
Tymczasem, gdzieś jakby w innym świecie będąc, dwóch młodych, koło 30 lat, mężczyzn siedząc na ławce w parku prowadzi dość burzliwą rozmowę. Pierwszy ubrany w golf, długie jeansowe spodnie i luźne buty, z okularami na nosie i lekkim zarostem, trzymający w jednej ręce teczkę, a w drugiej kilka kartek papieru. Drugi pod niebieską marynarką nosi biały T-shirt, takież same długie spodnie i trampki.
– Czasem mam ochotę po prostu stąd uciec. Też tak masz?
– I to nie raz. Szczególnie dzisiaj.
– Nawet mi o tym nie wspominaj… Jaśnie wielmożny Pan prezydent… od siedmiu boleści.
– To nie tylko jego wina. Nie pamiętasz jego słów na pierwszym spotkaniu?
– Pamiętam i co z tego? Co z tego, że popierał naszą inicjatywę, skoro wszystko spadło i tak na łeb na szyję?
– Racja. Gdyby tylko ta ankieta miała inne wyniki…
– A mówiłem? Nie róbmy tej ankiety, postawmy ich przed faktem dokonanym. Przecież mogliśmy to przepchnąć, nie bawiąc się w badanie opinii publicznej.
– A dla kogo to niby robiliśmy? Komu ta biblioteka miała służyć? Przecież nie nam.
– Wiem, ale chyba nie rozumiesz, że ludzie wolą iść do kina czy restauracji niż do biblioteki czy teatru. Takie już nasze dzisiejsze warunki. Masy nie chcą kultury. One chcą rozrywki. Im prościej, tym lepiej. Powtarzam Ci to od tak długiego czasu, a Ty wciąż swoje.
– Ech…
– Możesz sobie wzdychać, ale głupoty ludzkiej tym nie przemożesz.
– To co mogę zrobić?
Obaj mężczyźni przerwali na chwilę rozmowę, pogłębiając się w rozmyślaniach nad pytaniem: „To co mogę zrobić?”. Wtem jednemu z nich w oczach jakby iskierka błysnęła… Czy już wiesz dlaczego?
Previous article:
NOKTURN W TONACJI SONATY KSIĘŻYCOWEJ GRANY CISZĄ NA JEZIORZE ŁABĘDZIM (6 years ago)